Kilka refleksji po tegorocznym SMAPie. Było to moje dziesiąte Spotkanie Młodych. Jak każda inicjatywa duszpasterska, SMAP ma swoich zwolenników i przeciwników. Jedni i drudzy mają swoje racje. Ja należę do tych pierwszych. I to z kilku powodów. Po pierwsze sam w jakiś sposób wychowałem się na SMAPach. Odegrały one w moim osobistym życiu wiary dość ważną, choć może nie decydującą rolę. Pamiętam ze swoich lat szkolnych, a myślę, że pod tym względem niewiele się zmieniło, że osoby związane z Kościołem nie mają łatwego życia wśród rówieśników. Często trzeba dawać świadectwo o swojej przynależności do Chrystusa, co nie jest łatwe. Inni wmawiają takiemu człowiekowi, że jest w jakiś sposób nienormalny, niedzisiejszy, nieprzystosowany do życia w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. I czasami ma się wątpliwości, czy może oni nie mają racji. I tutaj jest wielka moc Spotkania Młodych. Bo nagle ten osaczony przez innych młody człowiek zauważa, że nie jest sam. Że takich jak on, Bożych "wariatów" jest wielu. Że warto płynąć pod prąd, mimo obmów, przeciwności, czasem nawet odrzucenia. I że nagrodą jest sam Jezus Chrystus, Pan, Zbawiciel i Jedyna Nadzieja ludzkości.
Człowiek, zwłaszcza młody, rzucony w wir brutalnej rzeczywistości może i powinien dawać świadectwo o Chrystusie. Jednak nie uda mu się to, jeśli nie będzie trwał we wspólnocie - we wspólnocie z Jezusem i z innymi uczniami, takimi jak on sam. I tutaj jest wielka moc takich inicjatyw jak Spotkanie Młodych.
Innym, niepodważalnym argumentem za SMAPem są rozweselone Bożą radością oblicza uczestników, którzy doskonale wiedzą, że SMAP jest czymś dobrym i na pewno pojadą za rok.
2 komentarze:
Dobrze było zobaczyć Diakona :) pozdrawiam cieplutko :*
"każdy wschód Słońca Ciebie zapowiada..." :))
też jestem zwolennikiem :)
Prześlij komentarz