niedziela, 24 sierpnia 2008

Zmiany

W życiu każdego człowieka zdarzają się zmiany. W życiu księdza z pewnością jest ich więcej niż w życiu osoby świeckiej. Zmiany są swoistym fenomenem. Widzę to po sobie. Z jednej strony wiążą się z jakimś cierpieniem, rozstaniem, przejściem w inny, nowy, nieznany stan. A to jest trudne, bolesne. Rodzi się pewien lęk, naturalny lęk przed nowym. I chociaż wiem, że Pan jest ze mną, chociaż nawet z tej ludzkiej strony nie mam się czego obawiać, to jednak trudno jest pozbyć się tego dziwnego dyskomfortu. Bo niewątpliwie coś się kończy. Coś, w czym było mi całkiem dobrze. Co dobrze znałem, w czym potrafiłem się poruszać, co mimo wszystkich swoich mankamentów i niedogodności było po prostu moje. A tu nagle - wszystko nowe. Nowe mieszkanie, nowi współpracownicy, nowi ludzie. Ale...
Zmiany mają też swoją dobrą stronę. I od niej chyba powinienem był zacząć. Bo ona jest ważniejsza. Choćby dlatego, że jest celem zmiany. Ten dyskomfort, który się odczuwa w związku ze zmianą może być leczący, może stać się szansą na rozwój. Bo też rozwój wiąże się z pewnym dyskomfortem. Co więcej - nie ma rozwoju bez trudności. To jest trochę tak jak z wężem, który zrzuca swoją skórę, żeby urosnąć. Na jakiś czas staje się całkowicie bezbronny, ale gdy nowa skóra stwardnieje, jest większy, silniejszy, bardziej rozwinięty.
Zmiany zatem kosztują.
Dziś po raz pierwszy na większą skalę spotkałem się z moimi parafianami. I patrzę na ten czas, który przede mną z coraz większym optymizmem. Z nadzieją. W Kosinie jest bardzo wielu bardzo dobrych ludzi. Ludzi, którzy są mi dani i zadani. I którym może ja zostałem dany i zadany. Moje pierwsze kroki.
Mówi się, że pierwsza parafia jest jak pierwsza miłość. Czy po latach będę mógł powtarzać to stwierdzenie? Nie wiem. Do tego czasu wydarzy się pewnie wiele zmian. Ale póki co - jestem dobrej myśli.

niedziela, 3 sierpnia 2008

Cudotwórcza ufność

"Gdy Jezus usłyszał o śmierci Jana Chrzciciela, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce pustynne, osobno. Lecz tłumy zwiedziały się o tym i z miast poszły za Nim pieszo. Gdy wysiadł, ujrzał wielki tłum. Zlitował się nad nimi i uzdrowił ich chorych.
A gdy nastał wieczór, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce tu jest puste i pora już spóźniona. Każ więc rozejść się tłumom: niech idą do wsi i zakupią sobie żywności”.
Lecz Jezus im odpowiedział: "Nie potrzebują odchodzić; wy dajcie im jeść." (Mt 14, 13nn)

Ewangelia o rozmnożeniu chleba. Kiedy czytamy ten fragment Mateuszowej Dobrej Nowiny nasuwa się nam automatycznie odniesienie do Eucharystii. Ale może warto zatrzymać się trochę dłużej nad kilkoma sformułowaniami użytymi przez Ewangelistę.
Jezus oddalił się na miejsce pustynne. Wiemy, że robił to dość często. Można powiedzieć, że niejako oddalił się z niebezpiecznego dlań terenu. Po śmierci Jana był pierwszą osobą, która mogła podzielić los Proroka znad Jordanu. A przecież jeszcze nie nadeszła Jego godzina. Jeszcze nie czas. Zatem Jezus wyruszył na pustynię, by zniknąć z pola widzenia swoich prześladowców, by znów stanąć bliżej Ojca, by móc rozmawiać tylko z Nim, by może trochę odpocząć od tłumu. I to Jezusowe wyjście na pustynię nas specjalnie nie dziwi.
Jednak nie tylko Jezus wyszedł na pustynię. Wyszli także inni, tysiące ludzi, bez opamiętania, bez zapasów koniecznych do przeżycia na pustkowiu, bez żadnych przygotowań. Wyszli, by znaleźć Jezusa, by móc nadal słuchać Jego nauki, by odnaleźć uzdrowienie. Przecież nie liczyli na cud, który się dokonał, a żadna pobliska wioska nie mogłaby wykarmić takiej rzeszy, co starali się naiwnie sugerować uczniowie. Wyszli pełni ufności. Ufności, która przekracza nawet podstawowe wymogi ludzkiej natury. Ufności w to, że Jezus nie da im zginąć.
I drugie sformułowanie, które szczególnie mocno uderza w dzisiejszej Ewangelii. "Zlitował się nad nimi". Jezus lituje się nad ludźmi, którzy Mu ufają, którzy powierzają się Jego dobroci. Rezygnuje ze swej samotności, odpoczynku i robi wszystko, czego od Niego oczekują. Mało. Robi znacznie więcej, niż kiedykolwiek mogli przypuszczać. Wszyscy zostali uzdrowieni, pokrzepieni słowem i nakarmieni do syta, co w tamtych czasach wśród żydowskiej biedoty należało do rzadkości.
Ostatnie zdanie, które chcę w tym miejscu przywołać. Słowo Jezusa skierowane do uczniów: "Wy dajcie im jeść". Jezus łamie chleb, który podczas łamania się pomnaża i daje uczniom. Uczniowie zaś tłumom. Może robi tak, żeby przyśpieszyć akcję. A może ten gest ma jakieś głębsze znaczenie? Zastanawiam się nad tym od akolitatu, od czasu, kiedy po raz pierwszy w życiu stanąłem przed ludźmi trzymając w drżących dłoniach puszkę z Ciałem Pańskim. Uczestniczę w tym wielkim wydarzeniu zawsze ilekroć rozdaję Komunię świętą. On mi daje Chleb, abym ja dawał Go ludziom. Niesamowite wydarzenie wiary. Wydarzenie, które każe uklęknąć i zawołać do Jezusa, jak niegdyś uczniowie: "Panie, przymnóż nam wiary!"