niedziela, 21 grudnia 2008

Błogosławionych Świąt!

Ten, któremu moglibyśmy powiedzieć:
„Jesteś daleko i zostawiasz nas samych.
Co Ty robisz z człowiekiem,
którego stworzyłeś?” –
ten Bóg wydaje nam samego siebie,
przyjmując na siebie
nasza własną słabość.
Bóg daje siebie, stając się tym,
czym my jesteśmy.
Tajemnica i niepojęty dar,
ofiarowany w tajemniczy sposób nam,
uczniom Chrystusa.

Niech te święta Bożego Narodzenia
przyniosą pewną tęsknotę i czułość,
wiele poruszających nas uczuć,
niech przywrócą naszym oczom
obraz najkruchszego dzieciństwa.
Niech pozwolą zobaczyć równocześnie i piękno, i niewinność,
kruchość istnienia i opiekę, jakiej się ona domaga,
i miłość, której od nas wszystkich oczekuje.

wtorek, 16 grudnia 2008

Adwentowe oczekiwanie

Zacznę tym razem dość nietypowo, bo od utyskiwania. Chociaż wszyscy mamy dość narzekań, wylewania swoich pretensji i żalów, to jednak drażni mnie rzeczywistość, którą odkrywam w sobie i innych. Mówimy, że Adwent jest czasem oczekiwania. Niektórzy dodają przymiotnik: radosnego. A ja jak na złość nie widzę ani tej radości, ani tego oczekiwania. Jest inaczej. Jeśli już na coś czekamy, to na święta, świąteczny stół, choinkę, prezenty. Ciekawe, dla ilu z nas ten kończący się już Adwent stał się okazją do przygotowania na śmierć? Czy to "radosne" przygotowanie nie odstręcza nas od istoty Adwentu, bo przecież tak trudno pogodzić nam radość ze śmiercią. Przypomina mi się tutaj pewna anegdota, o tym jak jeden z świątobliwych przemyskich biskupów odmawiał modlitwę do Anioła Stróża. Zawsze kończył ją w dość nietypowy sposób: "Strzeż duszy i ciała mego, zaprowadź mnie do żywota wiecznego - ale jeszcze nie dzisiaj. Amen." Podobno w tej modlitwie tkwił sekret jego długowieczności. Żarty żartami ale chyba jest w nas ciągłe dążenie do odwlekania tego, co wieczne, ostateczne.
Wczoraj byłem na pogrzebie. Zupełnie podobnym do innych. Zmarła była po siedemdziesiątce, miała całą listę chorób i trudności. Łącznie z tą, że w kwietniu pochowała swojego męża. I proboszcz w homilii zauważył ciekawą rzecz: "Wielkanoc przeżywali razem tu, na ziemi. A na Boże Narodzenie ona postanowiła wybrać się do niego." Może i nieco patetyczna metafora. Ale jest w niej jakaś moc, siła, która potrafi zburzyć powstały w naszych sercach i umysłach mur oddzielający nas skutecznie od wieczności. Żyjemy tak, jakby wszystko tu, na ziemi się kończyło. Tymczasem Jezus przyjdzie ku nam od strony wieczności.
Ostatnio jedna z moich uczennic skarżyła się, że niedzielna Msza święta trwała ponad godzinę. Odpowiedziałem: "Ale Ty będziesz biedna, gdy pójdziesz do nieba. Skoro nie potrafisz wytrzymać z Bogiem więcej niż godzinę, jak wytrzymasz całą wieczność?"
Była łyżka dziegciu na początek, niech będzie też trochę miodu na koniec. Widzę dzieci, które przez cały Adwent przychodzą na Roraty z papierowym sercem w dłoni. Na sercu każde wypisuje dobry uczynek i swoje nazwisko. Ktoś powie, że liczą na wylosowanie figurki. Ale ja myślę, że to one najlepiej przygotowały się na nadchodzące święta. Tak, jak umiały, jak mogły. Bo w końcu dobry uczynek wypisany na skrawku papieru to już jest jakiś konkret. Jakiś wdowi grosz wrzucony do skarbony Bożej miłości.
Przed nami wielkie antyfony. Jeszcze nie jest za późno, by oczekiwać Pana. On przyjdzie. Przyjdzie z pewnością. Pytanie tylko, czy zastanie przygotowaną gospodę mojego i Twojego serca, czy też pokażemy mu szopę i żłób, sami zająwszy się piękną zewnętrznością świąt.