sobota, 18 kwietnia 2009

Świadek miłosierdzia

Święto Miłosierdzia samo w sobie jest już bogate w treść. Doświadczenie Bożego Miłosierdzia zawsze jest niesamowite, za każdym razem nowe i świeże. Jest w nim potężny ładunek nadziei. Potężny, bo pochodzący nie od człowieka, ale od Boga, którego miłość nieskończenie przewyższa naszą słabość i grzechy. Nie ma bowiem takiego dna, z którego Bóg nie mógłby nas wyciągnąć, takiej rozpaczy, w której nie mogłoby zabłysnąć światełko nadziei, takiej ciemności, której nie mogłaby przezwyciężyć Boża światłość, takiego grzechu i upodlenia, którego nie mogłaby zmazać i zniweczyć Krew Chrystusa.
Każdy z nas doświadcza miłosierdzia Pana Boga w odniesieniu do siebie, do swoich upadków i niewierności. Kiedy płaczemy gorzko jak Piotr w Wielki Czwartek, albo może nawet nie jesteśmy w stanie uronić łzy, choć bardzo byśmy chcieli. W każdej sytuacji czeka na nas On, miłosierny Pan, który pragnie podać nam rękę i przez gest rozgrzeszenia uczynić nas na nowo wolnymi. Przywrócić nam to, co najcenniejsze: Boże dziecięctwo.
Jednak kapłan doświadcza Bożego Miłosierdzia także w inny sposób: kiedy z racji pełnionej przez siebie świętej posługi jest świadkiem Miłości miłosierniej, która udziela się innym ludziom. Miejscem szczególnym, w którym uwidacznia się Boża Miłość jest niewątpliwie sakrament pokuty. W tym krótkim czasie mojego kapłaństwa wielokrotnie stawałem wobec tajemnicy Bożej miłości, przed którą można tylko w milczeniu uklęknąć, bo każde słowo jest za małe, nieadekwatne. Widziałem, jak Pan kruszy twarde mury skuwające ludzkie serca. Wśród wielu spowiedzi, których słuchałem były i takie, które wycisnęły łzy z moich oczu. I wciąż doświadczam mocy tej Miłości, jaką Pan obdarza moich penitentów. Miłości miłosiernej i jej cudownej mocy. Najpiękniejszym obrazem tej miłości jest postać miłosiernego ojca z Jezusowej przypowieści o synu marnotrawnym. Niesamowite w tym wszystkim jest to, że ja, słaby człowiek, jako kapłan towarzyszę temu niezwykłemu spotkaniu grzesznika z Bogiem miłości.
Jacy są ci penitenci? Zazwyczaj mocno przestraszeni. Często bardzo długi czas upłynął od ich ostatniej spowiedzi. Długo chodzili po manowcach, z dala od Boga. Ich życiorysy, choć w szczegółach różnią się od siebie, można by ująć w dwa słowa: tęsknota i głód. Jest w nich lęk, wobec Boga i wobec człowieka, księdza. Boją się, że ich osądzę, zrugam, że będę jak starszy brat z przypowieści, albo może jeszcze gorzej... Często towarzyszy im przekonanie, że nie dostaną rozgrzeszenia, bo tak bardzo odeszli od Boga. Ale też jednocześnie towarzyszy im głęboka pokora, autentyczna skrucha i niezwykła ufność, która mimo lęku i strachu przywiodła ich do kratek konfesjonału. Co im mówię? Mówię im o Bogu - Miłości. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest, że ta Miłość rzeczywiście ich dotyka. I dziękuję Bogu za każdego z nich. I za to, że czyni mnie świadkiem swojego miłosierdzia.