wtorek, 18 marca 2008

Tragedia Judasza

Liturgia słowa ostatnich dni mówiąc nam o ostatnich dniach z życia Jezusa, stawia przed naszymi oczyma postać niezwykle tragiczną: postać Judasza. Zechciejmy przez chwilę zastanowić się nad losem ostatniego z Dwunastu apostołów Jezusa.
Judasz był apostołem. Jednym z najbliższych uczniów Jezusa. Wspólnota darzyła go zaufaniem, bo to jemu powierzono opiekę nad trzosem. Podobnie jak inni apostołowie Judasz przez trzy lata trwał w szkole Jezusa, słyszał większość jego nauk, widział większość cudów, był otoczony Jezusową miłością i troską. Tak jak inni, Judasz zostawił wszystko, by pójść za Jezusem. Podobnie jak oni był wysyłany na głoszenie nauki, prawdopodobnie wielu dzięki jego słowom uwierzyło w Jezusa, wielu też uzdrowił w Jego imię. Był wybrany. Posłany. Umiłowany.
Jednak coś w nim zaszwankowało. W głębi serca Judasz przeżywał pewne rozdarcie, jakąś rysę, która stała się zarzewiem czegoś znacznie większego, ogromnej tragedii tego Apostoła. Być może wiązał z Jezusem osobiste nadzieje. Pragnął, aby Jezus skorzystał z nadarzających się okazji do tego, by stać się królem, by stanąć na czele Izraela, przejąć władzę w państwie, uniezależnić się do Rzymian. Wtedy pewnie i Judasz zyskałby jakąś intratną pozycję. Niezależnie od tego, co kierowało Judaszem, z pewnością można powiedzieć, że jego dramat zaczął się w momencie, gdy przestał pełnić Bożą wolę a zaczął żyć po swojemu. Może wydając Jezusa Żydom liczył na to, że Zbawiciel w trudnej sytuacji w końcu użyje swej niezwykłej mocy, by wyzwolić się, pokonać wroga, pokazać, kto tutaj rządzi. Stało się jednak inaczej. Zrozpaczony Judasz widząc, że Jezusa czeka śmierć, w pewien sposób żałował za swój grzech. Można powiedzieć, że nawet bardzo żałował. Zapłatę zdrady oddał arcykapłanom, rzucając im pod nogi trzydzieści srebrników, które otrzymał za wydanie Jezusa. Jednak nie stać go było na to, by spojrzeć Jezusowi w oczy, by uklęknąć pod krzyżem jak setnik, by gorzko zapłakać, jak Piotr. Wolał po swojemu załatwić sprawę. Jak mówi Ewangelista – poszedł i powiesił się.
Kiedy Leonardo da Vinci malował swój najsłynniejszy obraz, „Ostatnią wieczerzę”, długo szukał ludzi, którzy mogliby pozować do tego wielkiego dzieła i przez to zostać uwiecznieni na płótnie jako uczestnicy tego niezwykłego wydarzenia Wielkiego Czwartku. Artysta zaczął od namalowania postaci Jezusa. Znalazł odpowiedniego modela, którego twarz była najbliższa wyobrażeniom malarza o twarzy Jezusa: pełna ciepła, blasku, wewnętrznej harmonii, pełna czystości, subtelności. Po kilku latach, kończąc dzieło Leonardo zaczął przemierzać podmiejskie slumsy w poszukiwaniu modela odpowiedniego do odtworzenia postaci Judasza. Szukał długo, bo trudno było znaleźć twarz tak nikczemną, by odpowiadała wyobrażeniu twarzy zdrajcy. W końcu znalazł odpowiednią osobę. Kiedy artysta dokończył dzieła, model powiedział: „Kiedyś tu już byłem”. „Niemożliwe – odpowiedział malarz – nigdy wcześniej cię nie widziałem”. „Ależ tak – odrzekł model – pozowałem ci, kiedy malowałeś postać Jezusa”.
W każdym z nas drzemie takie podwójne podobieństwo. Każdy z nas ma szansę stać się dobrym i złym. Naśladować Jezusa, albo dzielić los Judasza. Przywykliśmy do traktowania Judasza jako synonim zła i nikczemności. Tymczasem, kiedy głębiej wnikniemy w tekst Ewangelii widzimy, że tak naprawdę było w nim wiele dobra. Ale nie dorósł do podstawowego i najważniejszego warunku bycia uczniem Jezusa: nie potrafił podporządkować swojego życia woli Zbawcy. Nie potrafił oddać Mu sterów swojej ludzkiej egzystencji. Nie potrafił zaufać Jezusowi, oddać Mu siebie w miłości i poddaniu.
Jak często jesteśmy podobni bardziej do Judasza niż do innych apostołów. Jakże często realizujemy tylko swoją wizję, swój plan działania, nie zapytawszy nawet Jezusa, czy On tego chce?
U progu świąt paschalnych prośmy naszego Pana, aby nieustannie otwierał nasze serca na swoją łaskę, byśmy potrafili poprzez łzy pokuty powracać do Niego z najdalszych nawet stron, abyśmy kształtowali w sobie Boże podobieństwo poprzez karmienie się Jego Słowem i Ciałem.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

hmm...nigdy tak nie patrzyłem na Judasza. Najgorsze że dalej mnie łączy coś z Judaszem. Tak jak on po upadku nie stać mnie aby spojrzeć Jezusowi w oczy. Na szczęście wybieram drogę za Piotrem czyli konfesjonał.