poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Cristiada

"Sanguis martyrum - semen christianorum" - krew męczenników posiewem chrześcijan. Ta stara maksyma pochodząca od Tertuliana (II w.) w filmie Deana Wrighta przybiera realną, niemal dotykalną postać.
Film porusza do głębi. Stawia człowieka "o tak sobie" wierzącego przed fundamentalnym pytaniem: jak ja, moi bliscy, ludzie z mojej wspólnoty, zachowalibyśmy się na ich miejscu? Na miejscu ludzi, którzy nie wahali się oddać życia za jedno wyznanie: "Que Viva Cristo Rey" - "Niech żyje Chrystus Król". Czy bylibyśmy gotowi do obrony tego, w co wierzymy? A może właśnie sytuacja, w której ktoś, jakiś dzisiejszy Calles chce nam zabrać to, do czego w pewien sposób zdążyliśmy przywyknąć - wolność wyznania, swoboda gromadzenia się w kościołach, możliwość sprawowania sakramentów - jest paradoksalnie łaską - okazją do odkrycia ogromnej wartości wiary.
Dla mnie, jako księdza, niezwykłą postacią jest pojawiający się na początku filmu ksiądz Krzysztof. Nie tylko dlatego, że noszę to samo, co on imię. Właściwie nie robi nic nadzwyczajnego. Nie widzimy go ani jako rekina ambony, ani nie staje na czele powstania. Po prostu jest dobrym księdzem. I ta jego dobroć, wypływająca z wierności Chrystusowi - inspiruje innych, choćby młodego Jose (bł. Jose Sanchez del Rio).
Zawsze się zastanawiałem, skąd się bierze w ludziach pragnienie męczeństwa. Wydawało mi się, że bronić wiary, cenić jej wartość to jedno. Ale pragnąć oddać życie - to druga sprawa. Po tym filmie mam wrażenie, że jedno jest blisko drugiego. Że pragnienie męczeństwa to tylko inne imię miłości. Prawdziwy ojciec Christopher - św. Krzysztof Magallanes Jara pocieszał swojego wikariusza na moment przed końcem: "Nie bój się, to tylko chwila. A potem - niebo!"
"Jestem katolikiem i jestem z tego dumny" - mówi w wywiadzie 14-letni Mauricio Kuri, odtwórca roli bł. Jose.
Panie, przymnóż nam wiary!