Każdy z nas spotkał się z rzeczywistością śmierci. Przeżywamy śmierć naszych bliskich, słyszymy o śmierci znanych aktorów, polityków. Media nieustannie zalewają nas informacjami o śmiertelnych zamachach, wypadkach, katastrofach, klęskach żywiołowych i wojnach. Można powiedzieć, że zewsząd da się odczuć złowrogi powiew śmierci, która przypomina nam po cichu, że kiedyś nadejdzie i nasza kolej, i nasz moment odejścia z tego świata. Bo też każdy z nas na pewno kiedyś umrze. Różnimy się pod tym względem jedynie czasem, okolicznościami, sposobem śmierci, jednak sama śmierć jest faktem, który niechybnie nastąpi.
Łazarz umarł. Po nieudanej walce z trawiącą go chorobą oddał ostatnie tchnienia. Nie pomógł nawet posłaniec wysłany do Jezusa z informacją o chorobie. Łazarz umarł i został pogrzebany. W kulturze żydowskiej pogrzeb następował na krótko po zgonie, ze względu na gorący klimat, jednak żałoba trwała jeszcze długo po pochówku. Tydzień po śmierci człowieka był czasem opłakiwania go, czasem, w którym wszyscy znajomi i przyjaciele rodziny przychodzili, aby jednoczyć się w bólu z bliskimi zmarłego. Cztery dni po śmierci Łazarza przyszedł także Jezus. Marta, siostra zmarłego wyszła Mu na spotkanie. Zamiast powitania Jezus usłyszał pewien zarzut: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Możemy wyobrazić sobie co kryło się w tych słowach: Jezu, gdzie byłeś, kiedy umierał Twój przyjaciel? Dlaczego zwlekałeś z przybyciem tutaj, przecież przekazano Ci wiadomość o chorobie Łazarza? Dlaczego nie przyszedłeś, aby go uzdrowić? Dlaczego nie sprawiłeś, choćby na odległość, aby on nie umarł? Dlaczego pozwoliłeś mu odejść? Słowa pełne bólu, rozpaczy, żalu. Słowa jakże nam bliskie wobec utraty ukochanej osoby. Zauważmy, że Jezus nie gani Marty, nie wyrzuca jej małej wiary, ale przeciwnie – jednoczy się z jej cierpieniem. Jest blisko osób pogrążonych w żałobie. Sam ją przeżywa – Ewangelia mówi, że na widok grobu Łazarza Jezus wzruszył się w duchu i rozrzewnił, a następnie zapłakał. Wzruszenie Jezusa, spowodowane utratą przyjaciela przybiera fizyczny kształt ludzkich, Jezusowych łez. Aż Żydzi, którzy to widzieli stwierdzili: „Oto jak go miłował”. Nad grobem Łazarza Jezus jawi się nam jako prawdziwy człowiek – z krwi i kości, zdolny do głęboko ludzkich uczuć.
Jednak w tym samym miejscu Jezus manifestuje swoje Bóstwo. Historia Łazarza nie kończy się przy grobie w Betanii. Jezus czyni cud. Łazarz wychodzi z grobu żywy, ku zdziwieniu i radości wszystkich, którzy go opłakiwali. Miłość Jezusa ma moc wskrzesić umarłego, przywrócić do życia z najbardziej nawet głębokiej śmierci.
Opowieść o wskrzeszeniu Łazarza ma swoje drugie dno, że nie jest tylko historycznym opisem jednego dnia z życia Jezusa, ale ma swój ukryty cel. Łazarz jest obrazem człowieka pogrążonego w grzechach, zanurzonego w śmierci, która jest skutkiem grzechu. Łatwo pomyśleć tutaj o osobach pogrążonych w przeróżnych nałogach: grzechach, które prowadzą do duchowej śmierci, wykorzeniają wiarę, zabijają nadzieję, osłabiają miłość… Jednak nie myślmy, że jesteśmy bez zarzutu, jeśli grzechy nałogowe nas nie dotyczą. Każdy człowiek od grzechu pierworodnego jest niewolnikiem grzechu, jest związany przez grzech, tak jak Łazarz był związany śmiertelnymi płótnami. I tutaj nasuwa się pierwszy, niezwykle odkrywczy wniosek: „Jezus miłował Martę i jej siostrę, i Łazarza”. Tak, Bóg kocha każdego z nas, kocha każdego grzesznika. Do każdego z nas odnosi się to wszystko, co Jezus odczuwał wobec Łazarza. On wzrusza się widząc naszą sytuację, rozrzewnia, może nawet płacze nad nami. On też jest tym, który ma władzę powiedzieć każdemu z nas: „Łazarzu, Krzysztofie, Mario, Anno – wyjdź na zewnątrz!” i sprawić, że na nowo będziemy cieszyć się utraconym Bożym życiem, wolni od grzechu i śmierci, że usłyszymy nad sobą Boży głos, który słyszał w proroczej wizji prorok Ezechiel: „Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój!” Może warto się teraz zastanowić: jakie są nasze groby? Ile ich jest? Groby naszego zadowolenia z siebie, pościgu za sukcesem, pieniądzem, karierą. Groby naszej nienawiści, zaciekłości, zatwardziałości. Groby naszych niepokojów i obaw. Groby naszego egoizmu i samowystarczalności. Czasem może groby naszych martwych sumień. Ile jeszcze kazań, modlitw, rekolekcji, Wielkich Postów potrzeba, abyśmy w końcu zauważyli te wszystkie groby, w które wpędzili nas inni ludzie, albo w które sami weszliśmy. Łazarz wyszedł na wezwanie Pana. A my – jakże często wolimy pozostać w tych naszych grobach. Bo przecież jest nam w nich całkiem wygodnie. Bo się do nich przyzwyczailiśmy, tak, że czasami wydaje się nam, że my i nasz grób to to samo. A Jezus woła, woła, abyśmy poszli ku pełni życia, życia z Nim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz