środa, 25 czerwca 2008

Przed Oazą

Jutro wyjeżdżam na Oazę. Jaki będzie ten czas? Co mnie w tych dniach czeka? W jaki sposób Pan będzie chciał mnie użyć? Co mogę zrobić, aby nie przeszkadzać Duchowi Bożemu, który przede wszystkim w tym czasie chce działać cuda w sercach młodych ludzi?
Długo czekałem na ten moment. A teraz, kiedy już nadchodzi jestem pełen obaw, jakiegoś dziwnego niepokoju. Wiem, że nie będziemy na tych rekolekcjach sami. Że z jednej strony będzie z nami Pan, który sam zaplanował ten czas i tych ludzi, także nas, prowadzących. I że z drugiej strony będzie z nami Zły, który będzie szalał i robił wszystko, by zburzyć jedność, zniweczyć dobro, zasiać niepokój i nieszczerość. Zresztą on już to robi. I nie wydaje mi się, żeby miał zamiar szybko dać za wygraną.
Ale to też znak, że jest o co zawalczyć. Poza tym "któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej"? Proszę Was w tym miejscu o modlitwę w intencji Oazy, na której od jutra będę posługiwał. Dobrze jest mieć świadomość, że gdzieś w zaciszu swoich domostw różni ludzie polecają naszą wspólną sprawę Temu, od którego wszystko zależy.
Niech ten święty czas będzie pełen pokoju i miłości. Niech rzeczy trudne nie przesłonią nam celu, do którego dążymy, a którym jest sam Jezus Chrystus.

sobota, 21 czerwca 2008

Kosina

Dziś wielki dzień. Dzień, w którym dostałem z rąk Księdza Arcybiskupa skierowanie na moją pierwszą parafię. Biskup posyła mnie do Kosiny. Parafia stara, znana z pobożności ludu, wielu powołań kapłańskich, po ludzku oceniając - wspaniałe miejsce na stawianie pierwszych kroków w kapłańskim życiu.
Pamiętam kiedyś, któryś z rekolekcjonistów mówił, że niezależnie od tego, na którym jestem roku w Seminarium, czy na pierwszym czy też na szóstym, gdzieś na ziemi są już ludzie, do których będę posłany z posługą słowa, modlitwy i sakramentów. Że oni już teraz czekają na moje wsparcie, moją radę, moją obecność. Że w Bożych planach to wszystko zostało już ujęte. I właśnie teraz ta rzeczywistość ma się spełnić. Poznałem dziś twarze kilku moich parafian. We wrześniu poznam znacznie więcej. To coś niesamowitego. Dotąd byłem trochę na doczepkę, trochę na chwilę. Teraz zaczyna się coś nowego, coś zwyczajnego i fascynującego zarazem.
Zanim Ksiądz Arcybiskup wręczył nam nominacje, mówił o potrzebie modlitwy za powierzony nam lud. Kapłan ma być pośrednikiem pomiędzy ludźmi a Bogiem. Sam z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany, aby składał ofiary za grzechy (por. Hbr 5,1). Coś w tym jest, coś niezwykle głębokiego. W tym kluczu widzę także sens modlitwy brewiarzowej. Kiedy Izrael walczył z Amalekitami Mojżesz wszedł na górę. Tak długo, jak Mojżesz miał wzniesione ręce, Izrael wygrywał, gdy Mojżesz ręce opuścił, wygrywali Amalekici (por. Wj 17,8-16). I w kapłaństwie coś takiego ma miejsce. Przykłady można by mnożyć. Chyba najbardziej jaskrawym jest życie Proboszcza z Ars, św. Jana Marii Vianneya. To właśnie jego modlitwa i post sprawiły, że parafia, będąca ośrodkiem pogaństwa i rozwiązłości stała się miejscem pielgrzymek i pogłębiania wiary wielu ludzi.
Kosina. Dana i zadana. Mówią, że pierwsza parafia to jak pierwsza miłość. Jestem jak najlepszej myśli.

piątek, 20 czerwca 2008

Poślij robotników...

Wczoraj uczestniczyłem w bardzo wzruszającej uroczystości - wprowadzenia kilku młodych chłopców do posługi ministranta i lektora. Każdy z nich długo przygotowywał się do tego dnia. Pewnie marzył o tym, żeby kiedyś stanąć przy ołtarzu w ministranckim kołnierzyku czy lektorskiej albie. Niby takie małe rzeczy, a jednak ci młodzi bardzo przeżywali ten moment. Na ich twarzach wypisane było wielkie przejęcie powagą chwili. Odświętnie ubrani, z charakterystycznym błyskiem w oku, przechodzącym niekiedy w łzę wzruszenia i... radości. Rodzice z nie mniejszym przejęciem próbowali zatrzymać tę chwilę błyskiem fotograficznego flesza, cały czas z dumą patrzyli na swoich synów.
Patrzyłem i ja. Patrzyłem, z pewnym trudem odgrzebując w pamięci dzień, w którym ten sam Ksiądz Proboszcz nałożył na moje ramiona ministrancki kołnierzyk, a potem przyodział w białą albę. Pomyślałem sobie wtedy, jak wiele pracy i czasu potrzeba, aby ziarno powołania rzucone na glebę młodego serca mogło zakiełkować i wzrosnąć, jak wielu ludzi: rodziców, kapłanów, przyjaciół towarzyszy temu żmudnemu i niełatwemu procesowi wzrostu powołania. Czy do któregoś z tych młodych chłopców powie kiedyś Pan: "Pójdź za Mną!" i czy któryś z nich stanie kiedyś na moim miejscu wzruszając się w podobny sposób widokiem swoich młodszych kolegów.
Świat biegnie w ślepym pędzie, lata mijają, ale pewne rzeczy pozostają niezmienne. Miejsca pozostają te same, choć zmieniają się osoby, które je zajmują.
Jest taki niepisany zwyczaj, że nowowyświęcony ksiądz modli się o powołania ze swojej rodzinnej parafii przynajmniej do momentu, kiedy jego młodszy rodak zapuka do seminaryjnej furty. Moja modlitwa zatem trwa.
Drodzy Młodzi Przyjaciele! Idźcie przez całe swoje życie drogą zbawienia, tą drogą, którą przygotował dla was Pan.

sobota, 14 czerwca 2008

Płaszcz proroka

Eliasz poszedł z góry i odnalazł Elizeusza, syna Szafata. (...) Podszedłszy do niego, zarzucił na niego swój płaszcz. (1 Krl 19,19)

Ciekawe, że ten niepozorny epizod z Pierwszej Księgi Królewskiej jest opisem powołania. Płaszcz proroka był jego atrybutem. Eliasz zarzucając swój płaszcz na Elizeusza, stał się dla swego następcy zwiastunem Bożej woli, heroldem Bożego zamierzenia. Odtąd Elizeusz stał się uczniem tego największego z proroków Starego Przymierza. Motyw płaszcza pojawia się raz jeszcze, kiedy Eliasz miał odejść, uderzył płaszczem w wody, które się rozstąpiły. Odchodząc do nieba Eliasz zostawił Elizeuszowi ten płaszcz, który zarzucił nań u początku jego drogi. Pierwszego cudu, który niejako zainaugurował prorocką misję Elizeusza, dokonał on właśnie za pomocą tego płaszcza.

Dlaczego to piszę? Motyw płaszcza proroka zyskuje na znaczeniu właśnie w tym czasie - kiedy po maturalnych bojach młodzi kandydaci pukają do furt seminariów, zgromadzeń zakonnych, kiedy pragnąc odczytać Bożą wolę wobec siebie wchodzą do tej szczególnej szkoły Jezusa, jaką jest seminarium.
Na nich też jakiś Eliasz zarzucił swój płaszcz. Może był to jakiś charyzmatyk, którego modlitwa i czyn pociągnęły naśladowcę, może cichy zakonnik, którego modlitwa wybłagała dar powołania dla kolejnego zastępu pracowników niwy Pańskiej, może zwyczajny, dobry proboszcz, który bardziej lub mnie świadomie przez świadectwo kapłańskiego życia wzbudził w młodym sercu myśl, która to serce drążyła, jak kropla skałę, aż doprowadziła do momentu decyzji.
Jak musi czuć się taki Eliasz? Jak czuje się kapłan, którego duchowy syn, parafianin odczytuje łaskę powołania do kapłaństwa? Chyba nie ma piękniejszego uczucia, które może zagościć w kapłańskim sercu. Wtedy Eliasz wie, że mimo ciemności, słabości i grzechu, z którymi nieustannie się zmaga, idzie właściwą drogą, idzie wciąż za Światłem, Boskim Żniwiarzem, Pasterzem i Kapłanem. Taki Eliasz musi też czuć na swoich barkach ciężar odpowiedzialności. Choć sam Bóg jest Panem winnicy i żniwa, to jednak jego prorok musi pozostać wierny, zwłaszcza, gdy w swoim życiu choć raz stał się przykładem, znakiem wskazującym drogę, gwiazdą polarną czyjegoś szlaku. Taki Eliasz w końcu może ze spokojem pozostawić swój płaszcz i powiedzieć za Symeonem: "Teraz, o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju".

środa, 11 czerwca 2008

Ćwierć wieku

Brzmi to nieco patetycznie, ale tak się właśnie składa, że dziś kończę 25 lat, czyli dokładnie ćwierć wieku. To zarazem mało i dużo. Nie chciałbym się tutaj rozwodzić nad swoim dotychczasowym życiem, choć przyznam, że takie chwile sprzyjają refleksjom. Ciekawe, że urodziłem się dokładnie w dziesiątą rocznicę aktu konstytutywnego Ruchu Światło-Życie. Ruchu, z którym związałem w jakiś sposób swoje życie. 25 lat Bożego błogosławieństwa. Przecież tak wiele się w tym czasie wydarzyło... Jakie będzie następne ćwierćwiecze? Czy przede mną jeszcze jedno czy może dwa? Takie pytania też się gdzieś rodzą. Ale przede wszystkim rodzi się pragnienie wyrażenia wdzięczności. Dlatego w czasie Mszy świętej będę dziś dziękował Bogu za dar życia, wiary i powołania, za każde dotknięcie Jego łaski, jakie miało miejsce w ciągu tych dwudziestu pięciu lat. I za wszystkich ludzi, których postawił na mojej drodze jako drogowskazy, przewodników, współwędrowców...
Zdaję sobie sprawę, że ten dzień jest ważny nie tylko dla mnie. W bardzo swoisty sposób przeżywają go moi kochani Rodzice. Fakt, że moje 25. urodziny zbiegają się w czasie z pewnym życiowym przełomem, jakim niewątpliwie jest kapłaństwo, a co za tym idzie z jakimś usamodzielnieniem, ma tutaj, jak mniemam, niebagatelne znaczenie. Oni wiedzą, że coś się skończyło, a zaczyna się coś nowego. Może nawet zdają sobie z tego sprawę lepiej niż ja. Bo sami kiedyś coś podobnego przeżyli.
Dobrze, że w naszej katolickiej kulturze, urodziny tracą swoje świąteczne znaczenie na rzecz imienin. Bo dzięki temu ma się czas choćby na taką refleksję. Za 25 lat chodzenie po tym świecie, dziękuję...

sobota, 7 czerwca 2008

Dać świadectwo nadziei

Ks. Tischner powiedział kiedyś, że całe jego życie jako kapłana i filozofa można by określić jako pracowanie nad ludzką nadzieją. Bo wiara - argumentował Profesor - w gruncie rzeczy jest łaską. Miłość - każdy musi sam pracować nad swoją miłością. A nad nadzieją człowieka trzeba pracować wciąż, nieustannie, od niemowlęcia do starca.
I jest w tych słowach jakaś niezwykle głęboka myśl. Wielka, odkrywcza prawda. Przesłanie, którego potrzebuje człowiek XXI wieku to przesłanie nadziei. Nadziei na to, że człowiek może powstać ze swojej nędzy i ukazać swoją wielkość w promieniach Bożego miłosierdzia. Nadziei na to, że rzeczy tego świata nie stanowią granicy ludzkiego istnienia. Nadziei na to, że nie ma takiego dna, takiej otchłani, z której człowiek pociągnięty łaską Bożą nie mógłby się wydostać, albo lepiej, z której Bóg nie mógłby człowieka wydobyć.
Dlatego właśnie te słowa: "Odkąd Jezus pokonał śmierć żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą" wpisałem w podtytule mojego bloga. Dlatego wcześniej wpisałem je w swoją świadomość. Dlatego mam je w opisie na GG i kiedy znajomi pytają mnie, kiedy wreszcie zmienię opis, wciąż odpowiadam: kiedy znajdę lepszy. Bo istotnie, nie znajduję.
Nadzieja w ikonografii przedstawiana jest za pomocą symbolu kotwicy. Bo to właśnie nadzieja jest gwarantem stałości, niezmiennego trwania wśród przemian świata, bałaganu myśli i uczuć. Nadzieja jest kotwicą, którą człowiek żyjący na ziemi zarzuca w niebo, dzięki której otwiera nowy horyzont - innego, lepszego jutra. Innej, lepszej... wieczności.