Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: „Synu Dawida, ulituj się nade mną”.
Jezus przystanął i rzekł: „Zawołajcie go”. I przywołali niewidomego, mówiąc mu: „Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”
Powiedział Mu niewidomy: „Rabbuni, żebym przejrzał”. Jezus mu rzekł: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą. (Mk 10,46-52)
Święty Marek w swojej Ewangelii rysuje portret ucznia Jezusa. Robi to najczęściej na przykładach osób zupełnie przypadkowych, które występują na kartach Ewangelii sporadycznie, czasami nawet tylko jeden raz. Oni są przykładami właściwego podejścia do Mistrza z Nazaretu, w opozycji do tych, którzy cały czas byli przy Jezusie, którzy przy Nim trwali wciąż zmagając się z trudnymi cechami własnego charakteru, z tym wszystkim, co wciąż przysłaniało im Jezusa jako Pana.
Jedną z takich postaci jest żebrak Bartymeusz. Już sam sposób, w jaki go przedstawiono jest niezwykle ciekawy. "Bartymeusz, syn Tymeusza". Bardzo szczegółowe przedstawienie osoby. Tak jakby Bartymeusz był w pierwotnym Kościele kimś szczególnym, powszechnie znanym. Jednak nie potwierdzają tego ani Dzieje Apostolskie, ani inne pisma, nienatchnione, które opisuje życie pierwszych chrześcijan. A zatem, skąd taka forma przedstawienia ślepego żebraka? Może Ewangelista chciał pokazać, że to był ktoś konkretny, może chciał uwiarygodnić swoją relację poprzez dbałość o historyczny szczegół. A może był jakiś inny powód: może po prostu człowiek znajdujący się na najniższym szczeblu społecznych struktur Izraela zasłużył sobie na taki wpis do księgi życia poprzez swoją wiarę i wielką ufność, jaką pokładał w Jezusie.
Bartymeusz słyszał coś o Jezusie. Chyba nie znał teologicznej prawdy o Mesjaszu, Synu Bożym, prawdopodobnie liczył tylko na cudotwórczą moc Tego, który mógł przywrócić mu wzrok. Jednak to wystarczyło, aby stał się cud. Ciekawy jest opis Jezusowego przejścia przez miejsce, ulicę, przy której siedział ów żebrak. Jezus zdawał się przechodzić pomimo wołania Bartymeusza. Uczniowie idący za Mistrzem wręcz uciszali ślepca, kazali mu przestać, odpuścić, dać spokój. A ten wołał jeszcze głośniej. I stała się rzecz ciekawa. Jezus przywołał go do siebie. Ta informacja dotarła do Bartymeusza również za pośrednictwem uczniów. Czyżby Jezus nie wiedział, z jakim trudem przychodzi człowiekowi niewidomemu poruszać się po okolicy, zwłaszcza wśród tłumu nieznanych mu ludzi? Czy nie zdawał sobie sprawy, że znacznie łatwiej byłoby po prostu podejść do żebraka, czy choćby nakazać uczniom, aby go przyprowadzili? To był moment ukazujący ogromną wiarę Bartymeusza. Wstał, zostawił swój płaszcz, jedyną rzecz, która mogłaby mu przeszkodzić w dotarciu do Mistrza, a która być może była jedyną rzeczą, którą w życiu posiadał, i nie zważając na okoliczności podszedł do Pana. Był zdeterminowany. Bez chwili wahania odpowiedział na pytanie Jezusa: "Rabbuni, abym przejrzał!" I stał się cud. Jednak to nie koniec historii Bartymeusza. To dopiero jej początek. Odtąd szedł za Jezusem.
Czego uczy nas ślepy żebrak spod bram Jerycha?
Po pierwsze: wytrwałej modlitwy. Modlitwy, której nie mogą zniweczyć ludzkie namowy, zniechęcenie, wytykanie palcami. Modlitwy ufnej na przekór wszystkiego, która nie ustaje nawet wtedy, gdy wydaje się, że Jezus zdaje się nas nie zauważać, przechodzić mimo.
Po drugie: umiejętności pozostawienia za sobą tego wszystkiego, co nas ogranicza: naszych obaw, lęków, które nas paraliżują, różnych grzesznych sytuacji, niepokojów.
Po trzecie: wdzięczności za wielkie rzeczy, które Pan czyni nieustannie w naszym życiu. Wdzięczności, która nie wyraża się w słowach, lecz w heroizmie pójścia za Chrystusem.
W tym wszystkim zaś Bartymeusz jest nauczycielem wiary. Tej żywej, dynamicznej, zdolnej przemienić nie tylko ślepca w człowieka widzącego, lecz także żebraka pozbawionego perspektyw na ucznia Chrystusa niosącego nadzieję światu.
2 komentarze:
Szczęść Boże, pięknie ksiądz pisze o modlitwie, o Bogu...szkoda tylko, że jest tak ciężko to wszystko przełożyć na nasze życie.Zapewne każdy z nas w swojej gorliwośći, dotyczacej wiary, chciałby być jak Bartymeusz. Księdzu się idealnie udało ofiarować swoje zycie Bogu, mnie się nie udaje i tu pada pytanie: dlaczego? A może dlatego, że Mu nie ufam, że nie kocham Go taką miłością jaką On mnie kocha...i można by tak wymieniać długo. A mnie pozostaje modlić się słowami Apostołów: ''Panie, przymnóż mi wiary'' Pozdrawiam!
Hmmm... Nie wiem, kim jesteś i jak mogę Ci odpowiedzieć, ale prawda jest taka, że posty na moim blogu kieruję przede wszystkim do siebie, a jeśli ktoś przy okazji na tym w jakiś sposób skorzysta, to dobrze. Oddawanie swojego życia Bogu nie jest kwestią jednorazowej decyzji, ale musi być każdego dnia ponawiane. I to wymaga od każdego człowieka wielkiego samozaparcia, wielkiej ufności. Nikomu nie przychodzi to łatwo. Pozdrawiam :)
Prześlij komentarz