Tegoroczna listopadowa zaduma nad śmiercią i przemijaniem dla wszystkich związanych ze środowiskiem przemyskiego duchowieństwa nabrała szczególnego wyrazu przez nagłą i zupełnie niespodziewaną śmierć ks. prałata Wacława Partyki, wikariusza generalnego. Choć pełnił tak wiele odpowiedzialnych funkcji, dla wszystkich, którzy go choć trochę znali, był po prostu ojcem Wacławem. Cichy, prosty, niepretensjonalny, zawsze uśmiechnięty, zawsze z dobrym słowem dla każdego spotkanego człowieka. Jego cicha obecność była czymś tak oczywistym, że aż niezauważalnym. Nie był typem patriarchy. Może też przez wzgląd na swój niewielki wzrost i zawsze obecny ciepły uśmiech.
Kiedy odszedł w nocy z 2 na 3 listopada nie mogliśmy w to uwierzyć. Dopiero widok zamkniętej trumny kazał zamilknąć wszelkim złudzeniom. Wielki tłum zapłakanych ludzi: kapłanów, sióstr zakonnych, świeckich, kazał myśleć, że oto odchodzi ktoś niezwykle ważny. I tak było.
Dla mnie Ojciec Wacław jest przykładem pokornej służby. W mowach pożegnalnych podkreślano jego ciągłą dyspozycyjność i otwartość.
Swój kapłański testament Ojciec Wacław zakończył pozdrowieniem: "Do zobaczenia w niebie!"
Do zobaczenia, Ojcze. Zobaczymy się, jeśli o nas nie zapomnisz.
1 komentarz:
powrócił do domu Ojca. obyśmy i my z godnością Dziecka Bożego powrócili do Niego
Prześlij komentarz