Odkąd Jezus pokonał śmierć, żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą /ks. Józef Tischner/
czwartek, 24 stycznia 2013
Historia stołu
W każdy pierwszy piątek miesiąca odwiedzam chorych z Najświętszym Sakramentem. Jedną z moich stałych penitentek w tym dniu jest pani Maria. Mocno po osiemdziesiątce, siwa, gładko przyczesana fryzura i filuterny uśmiech na zoranej zmarszczkami twarzy. Zawsze towarzyszy jej parę lat młodsza sąsiadka. Najpierw się modlimy, potem czas na sakramenty. U pani Marii nie wolno się śpieszyć, więc po pobożnej części spotkania siadam w bujanym fotelu i rozmawiamy. Pomimo swoich kilkunastu lat do setki pani Maria ma niesamowite poczucie humoru: „Proszę księdza, za miesiąc koniec karnawału, więc będę się miała z czego spowiadać”.
Dziś było inaczej – bardziej refleksyjnie. Może przez przedwiosenną szarugę. Nawet kanarek nie chciał śpiewać tylko w rogu klatki czyścił pióra i nieco zdziwiony przypatrywał się całemu zajściu. Pani Maria opowiadała o swoim mężu, alkoholiku, zmarłym wiele lat temu. Opowiadała ciepło, dobrze, bez żalu. „Oni mnie tutaj na mnie w kamienicy krzyczą, bo zawsze dam tym pijaczkom parę złotych. To tacy nieszczęśliwi ludzie”. Z podziwem słuchałem podobnych słów pochodzących z ust kobiety, która tak wiele wycierpiała przez chorobę męża. „On chciał być dobry, tylko nie umiał, proszę księdza”. I tak doszliśmy do historii stołu. „Proszę księdza, jeden Pan Bóg wie, ile wódki się nad tym stołem przelało. Mąż spraszał swoich kolegów i pili bez umiaru. A dziś... Dziś na tym stole przychodzi do mnie Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie. Jak to w tym życiu jest?”
Przypadek pani Marii nie jest odosobniony. Jednak Bóg dał jej rzadki dar zwracania uwagi na rzeczy najprostsze, zwyczajne. Ot, zwykły mebel. Okrągły blat, chwiejąca się ze starości noga. I ludzka pamięć. Historia stołu. Jak nie wspomnieć przy tej okazji słów św. Pawła: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska?” (Rz 5,20). Po raz kolejny, dzięki pani Marii i jej staremu meblowi zderzyłem się z tym niezwykłym duetem, tak bardzo do siebie nie pasującym a przez to tajemniczo komplementarnym – z ludzkim grzechem i Bożą mocą.
Człowiek chce uciec od grzechu. Chce zapomnieć o tym, co bolesne, często nawet woli udawać, że nic się nie stało. Przekłamać fakty, sfałszować rzeczywistość. Boi się wejść w otchłań własnego zła, własnej słabości, ułomności. Woli karmić się mirażami rzekomej wielkości własnej i samowystarczalności. I to jest największa tragedia ludzkiego losu – pycha, ucieczka od prawdy. A przecież prawda, choć smutna – wyzwala. Domyślam się, że pani Maria wiele razy patrząc na stół widziała swojego pijanego męża, przed którym nieraz musiała uciekać do swojej mamy. A jednak postanowiła go zachować. Nie wykorzystała pierwszej okazji, żeby przerobić go na energię cieplną w kaflowym piecu. Choć może tak byłoby łatwiej. Przykryła go białym obrusem i co miesiąc w pierwszy piątek czeka, żebym gdy przyjdę położył na nim Ciało Chrystusa. Robi to z taką atencją i świadomością, że postanowiła przekazać mi historię stołu. Bez łez i patosu, którym może tchnie niniejszy tekst. Po prostu – z ufnością i modlitwą za zmarłego męża, który przecież był dobrym człowiekiem...
Na odchodne dostaję od pani Marii i jej sąsiadki dwie gorzkie czekolady. Po jednej od każdej z nich. „Gorzka czekolada jest zdrowa, proszę księdza”. Jak gorzka prawda, która niesie ze sobą słodki smak czekolady.
Tekst ukazał się w 185 numerze "Wieczernika"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz