Święto Miłosierdzia samo w sobie jest już bogate w treść. Doświadczenie Bożego Miłosierdzia zawsze jest niesamowite, za każdym razem nowe i świeże. Jest w nim potężny ładunek nadziei. Potężny, bo pochodzący nie od człowieka, ale od Boga, którego miłość nieskończenie przewyższa naszą słabość i grzechy. Nie ma bowiem takiego dna, z którego Bóg nie mógłby nas wyciągnąć, takiej rozpaczy, w której nie mogłoby zabłysnąć światełko nadziei, takiej ciemności, której nie mogłaby przezwyciężyć Boża światłość, takiego grzechu i upodlenia, którego nie mogłaby zmazać i zniweczyć Krew Chrystusa.
Każdy z nas doświadcza miłosierdzia Pana Boga w odniesieniu do siebie, do swoich upadków i niewierności. Kiedy płaczemy gorzko jak Piotr w Wielki Czwartek, albo może nawet nie jesteśmy w stanie uronić łzy, choć bardzo byśmy chcieli. W każdej sytuacji czeka na nas On, miłosierny Pan, który pragnie podać nam rękę i przez gest rozgrzeszenia uczynić nas na nowo wolnymi. Przywrócić nam to, co najcenniejsze: Boże dziecięctwo.
Jednak kapłan doświadcza Bożego Miłosierdzia także w inny sposób: kiedy z racji pełnionej przez siebie świętej posługi jest świadkiem Miłości miłosierniej, która udziela się innym ludziom. Miejscem szczególnym, w którym uwidacznia się Boża Miłość jest niewątpliwie sakrament pokuty. W tym krótkim czasie mojego kapłaństwa wielokrotnie stawałem wobec tajemnicy Bożej miłości, przed którą można tylko w milczeniu uklęknąć, bo każde słowo jest za małe, nieadekwatne. Widziałem, jak Pan kruszy twarde mury skuwające ludzkie serca. Wśród wielu spowiedzi, których słuchałem były i takie, które wycisnęły łzy z moich oczu. I wciąż doświadczam mocy tej Miłości, jaką Pan obdarza moich penitentów. Miłości miłosiernej i jej cudownej mocy. Najpiękniejszym obrazem tej miłości jest postać miłosiernego ojca z Jezusowej przypowieści o synu marnotrawnym. Niesamowite w tym wszystkim jest to, że ja, słaby człowiek, jako kapłan towarzyszę temu niezwykłemu spotkaniu grzesznika z Bogiem miłości.
Jacy są ci penitenci? Zazwyczaj mocno przestraszeni. Często bardzo długi czas upłynął od ich ostatniej spowiedzi. Długo chodzili po manowcach, z dala od Boga. Ich życiorysy, choć w szczegółach różnią się od siebie, można by ująć w dwa słowa: tęsknota i głód. Jest w nich lęk, wobec Boga i wobec człowieka, księdza. Boją się, że ich osądzę, zrugam, że będę jak starszy brat z przypowieści, albo może jeszcze gorzej... Często towarzyszy im przekonanie, że nie dostaną rozgrzeszenia, bo tak bardzo odeszli od Boga. Ale też jednocześnie towarzyszy im głęboka pokora, autentyczna skrucha i niezwykła ufność, która mimo lęku i strachu przywiodła ich do kratek konfesjonału. Co im mówię? Mówię im o Bogu - Miłości. Ale nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest, że ta Miłość rzeczywiście ich dotyka. I dziękuję Bogu za każdego z nich. I za to, że czyni mnie świadkiem swojego miłosierdzia.
3 komentarze:
Nie wiem od czego zacząć, ale to co przeczytałam jest tak piękne, że.. brak mi słów.
W życiu nie pomyślałabym, że kapłan może aż tak przeżywać spowiedź wraz z osobą będącą z drugiej strony kratek konfesjonału.
Tyle razy już doświadczyłam "chłodu" ze strony spowiednika, że nie spodziewałam się, że spowiednik, może także, bardzo daną spowiedź przeżywać. pewnego razu poszłam do spowiedzi totalnie sponiewierana przez grzech. Był taki czas, że szatan robił co chciał z moim życiem i ze mną. Tak zostałam potraktowana wówczas, że nie tylko nie znikły moje obawy ani poczucie winy, ale w ogóle ... pojawiły się myśli, że mi to nie zostanie wybaczone! To były wakacje dwa lata temu... Pan Bóg co prawda mnie wyciągnął z bagna w jakim byłam, ale ten ksiądz (podejrzewam że miał po prostu bardzo zły humor) wcale się do tego nie przyczynił - może z wyjątkiem rozgrzeszenia (którego udzielił mi w taki sposób jakbym była najgorszym śmieciem). Po co to piszę? Chcę po prostu na tej zasadzie, pokazać jak wielkie zaskoczenie uderzyło mnie w chwili, gdy to przeczytałam. Po raz pierwszy zdarza mi się czytać coś takiego... ksiądz, który przeżywa spowiedź razem z penitentem? Który dziękuje za niego? Po prostu nie do pomyślenia to dla mnie było do tej pory... częściej jest chyba tak, że ksiądz zachowuje się na spowiedzi jakby był bogiem. Myślę, że to jeden z powodów lęku jaki towarzyszy nam gdy idziemy do kratek konfesjonału...
Zawsze modlę się za moich spowiedników, i dziękuję Bogu, że są. I że mam tę łaskę by otrzymać rozgrzeszenie i wrócić do Jezusa... ale czasem ciężko zrozumieć, dlaczego ksiądz zachowuje się tak a nie inaczej... .
Dziękuję za to świadectwo :) pozwala mieć nadzieję.
dziękuję... dziękuję księdzu bardzo
Od niedawna mieszkam w Kosinie. Znalazłam Księdza blog wpisując parafię w google bo zapomniałam jej adresu :)
A Księdza pamiętam z oazy rekolekcyjnej tylko nie pamiętam której dokładnie, ale był Ks jeszcze w Seminarium. Może Domaradz a może Pobiedno... To bardzo miłe wspomnienie :)
Przeczytałam parę notek np tę z 2008 roku o Księdza "pierwszej miłości" czyli naszej parafii. Tak się cieszę, gdy poznaję dobrego Kapłana, o głębokim wnętrzu, mądrych przemyśleniach, pasji...ale również "życiowego" jak ja to mówię. Fanatyzm zawsze męczy, a naturalna i autentyczna wiara pociąga.
Spowiedź to świetny wynalazek Pana Jezusa.Przeczytałam gdzieś ostatnio że praktyki religijne są jak najlepsza terapia. Pan Bóg nie potrzebuje ich ale wie że my potrzebujemy. I coś w tym jest. Kultura masowa krzyczy czasem takie pierdoły, że można się pogubić, nasze życie przynosi co dzień nowe problemy itd. Ale gdy człowiek klęknie wieczorem do modlitwy, przypomni sobie co jest naprawdę ważne, jaki jest sens tego wszystkiego to mu lepiej. Tak zwyczajnie nie zwariuje :)
Pozdrawiam serdecznie
Ola Bentkowska
Prześlij komentarz