środa, 25 lutego 2009

Age quod agis

Wiele robimy. Trudzimy się nad wzrostem: spraw, innych ludzi, nas samych. Dokładamy wielu starań, aby dać coś z siebie, by nasze życie miało sens, by być potrzebnym. I trudno się dziwić. Jest w każdym z nas coś, co usiłuje nam wmówić, że miarą wartości naszego życia jest skuteczność naszych działań. Dlatego każdy pragnie widzieć owoc. Każdy chce cieszyć się dojrzałym owocem swego trudu, swojej pracy. I wydaje się nam, że takie oglądanie owocu jest czymś niezwykłym, motywującym. Bo jednak było warto. Lubimy mieć poczucie dobrze spełnionego obowiązku, poczucie wygranej, jakiegoś sukcesu.

Nie ma w tym, co dotąd napisałem nic złego, nic sprzecznego z duchem Ewangelii? Niestety, jest. Bo Jezus nie był człowiekiem sukcesu. I zamiast owocu swojej pracy oglądał ucieczkę uczniów, zawiść tłumów. Postanowił stać się totalnym przeciwieństwem człowieka sukcesu. Stracił wszystko. W Wielki Piątek nikt, może poza Matką Bożą i garstka najwierniejszych, nie miał cienia wątpliwości, że wszystko poszło na marne, że wszystko stracone. Że nie zostało nic poza trzema gwoździami i wieńcem z ciernia.

I często tak jest w naszym życiu. Nie zawsze jesteśmy po to, żeby zbierać plony. Częściej po to, by siać, nieraz na ugorze, na skale, ale nie to jest najważniejsze. Najważniejszy jest siew, bo zawsze jest nadzieja, że jakieś ziarno padnie na glebę urodzajną, zazwyczaj tam, gdzie się najmniej spodziewamy.

Po przeczytaniu tych słów można dojść do wniosku, że w takim razie życie ucznia Chrystusa jest skazane na wieczną porażkę, cierpiętnictwo i smutek. Nic bardziej błędnego. Jezus na krzyżu królował. Krzyż był Jego wywyższeniem. Cała sztuka polega na tym, aby nie skupiać się na owocach, lecz by cieszyć się samym siewem, a nade wszystko Tym, Który daje wzrost. Bo kiedy zbytnio przyglądamy się rozwojowi konkretnego owocu, możemy bardzo wiele przeoczyć. Tylko czasami bowiem zdarza się, że ktoś, kogo może już nawet nie pamiętamy, przyjdzie i podziękuje nam za słowo czy gest sprzed lat. A ilu jest takich, którym to słowo było potrzebne i wydało owoc, choć nigdy się o tym nie dowiemy. Jeśli nauczymy się cieszyć z siewu, będziemy mieli znacznie więcej powodów do radości. Z całą pewnością - warto.

Patrząc wstecz widzimy dokładnie, że wielcy twórcy to ci, których nie doceniano za życia. Ale oni się nie poddali. Po prostu robili swoje. Nie trzeba nikomu udowadniać, że nie jest to łatwe. Jednak nie ma innej drogi do prawdziwego szczęścia jak ta wiodąca przez krzyż odrzucenia, zapomnienia, zhańbienia. Age quod agis - rób, co robisz. Czyli rób swoje. A resztę zostaw Jemu. Ciesz się, z tego, co nieudane. Bo w tym jesteś do Niego podobny. Z Nim ukrzyżowany, wyśmiany, wyszydzony. A kiedyś, Jezus spojrzy ci w oczy i każe odwrócić się za siebie. I zobaczysz tych wszystkich, znajomych i nieznajomych, którzy za tobą przyszli do Niego. Którzy dzięki tobie wydali owoc.

4 komentarze:

eremita pisze...

Róbmy swoje. Wielka racja, aby Panu pozostawić owoce, aby nie szukać własnego zadowolenia i satysfakcji. Jest jednak coś w tym, że Jezus chce uczniów (robotników) posyłać "na żniwo", że mówi "po owocach ich poznacie". Obyśmy tylko rozumnie siali, wierząc, że Pan kieruje tym zasiewem i chociaż 3/4 pada ziarna w krzaki, to jednak "plon obfity" da Pan z 1/4 gleby, 100x,60x,30x. Obyśmy nasze zasiewy przemedytowali, rozeznawali, skonsultowali z Duchem Św., pamiętając o rzymskiej maksymie: cokolwiek czynisz, czyń mądrze i patrz na koniec (owoc).

Anonimowy pisze...

Ja się nie zgodzę tylko z tym,że nie widzę tu sensu porównania Jezusa do naszych niepowodzeń- my kiedy nas to dotknie- w istocie ponosimy porażkę i nie chodzi tu o to,że coś pójdzie na marne. Bo bądź ,co bądź praca Jezusa wydała plon- zbawienie , nieprawdaż?

SZEMkel pisze...

Nasza praca też wydaje plon. Nawet w obliczu porażki. Wówczas tym plonem jest wzrost pokory, świadomość własnej małości, niezaradności.

Ave pisze...

hmm i tu dziwna sprawa. akurat niedawno myślałam, że moje życie to kompletna porażka.., że jestem wybrakowana itp... byłam pewna, że krzywdy nas trwale uszkadzają do tego stopnia, że nie ma już nadziei na uzdrowienie. Szkoda, że zapomniałam, że porażki też mają swój sens. A jeśli coś nie daje owocu... albo go nie widać... . Ciężko o tym pamiętać, że to wszystko naprawdę ma sens. Ale trzeba wierzyć... ładnie to jest napisane,- kiedy przy końcu drogi spojrzysz za siebie, zobaczysz ile owoców wyrosło z Twoich śladów. Więc jednak warto ufać... .