Uczniowie prosili Pana: „Naucz nas modlić się”. Kiedy spojrzymy na całość Ewangelii możemy stwierdzić rzecz niebywałą. Jezus właściwie nie uczył nikogo żadnych modlitw. Nie podawał schematów, punktów, zasad. Nawoływał swoich uczniów do modlitwy oraz sam się modlił. Ale nie na pokaz, nie po to, żeby Go widzieli. Odchodził na górę i modlił się w samotności.
Uczniowie o tym wiedzieli. Wiedzieli, że ich Nauczyciel często wchodzi w jakąś niezwykłą rzeczywistość, zatapia się w jakimś tajemniczym spotkaniu. I chyba o to im chodziło, gdy poprosili, by nauczył ich modlitwy. Co to oznacza dla nas? Chyba najpierw i przede wszystkim to, że „Ojcze nasz” nie jest tylko tekstem do nauczenia i powtarzania, ale zawiera w sobie kompendium tajemnicy wielkiego spotkania. Każda z próśb Modlitwy Pańskiej to wskazówka, jaką postawę winien w sobie wykształcić modlący się, jak powinien się modlić, aby modlitwa stała się naprawdę spotkaniem z Niewypowiedzianym, który pozwolił się nazywać Ojcem.
Nie czas i miejsce, żeby analizować tu poszczególne prośby Modlitwy Pańskiej. Pozwólcie, że zamiast tego przywołam kilka obrazów, które oczyma wyobraźni widzę myśląc: Ojcze nasz…
Sługa Boży, ksiądz Franciszek Blachnicki, założyciel Ruchu Światło-Życie, otoczony był przez dziewczęta, które tak jak on pragnęły poświęcić się całkowicie dziełu Oazy, a które później stały się początkiem Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła. Blachnicki widział, że te skądinąd dobre dziewczyny nieraz się ze sobą kłóciły, jak wśród ludzi. Czasem także gniewały się jedna na drugą. W takich sytuacjach Sługa Boży mawiał: Możecie się gniewać, ale nie dłużej niż do pierwszego odmówienia modlitwy: „Ojcze nasz... jako i my odpuszczamy”.
I drugi obraz, jeden z wielu zawartych w monumentalnym dziele Andrzeja Wajdy: „Katyń”. Ostatnie kadry filmu, kiedy bezbronni oficerowie na moment przed śmiercią wypowiadają słowa Modlitwy Pańskiej niejako kontynuując jej bieg. Jakiej barwy, jakiego znaczenia nabierają słowa tej najpiękniejszej z modlitw w tak tragicznych okolicznościach. Ile siły, ile wiary trzeba mieć w sobie, by na moment przed tragicznym końcem wołać: „Ojcze nasz...”
Zakończę tego posta wierszem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Pisał go człowiek umierający na raka, niedoceniony za życia, jeden z największych poetów polskich, Zbigniew Herbert.
Brewiarz IV
Panie
wiem że dni moje są policzone
zostało ich niewiele
Tyle żebym zdążył jeszcze zebrać piasek
którym przykryją mi twarz
nie zdążę już
zadośćuczynić skrzywdzonym
ani przeprosić tych wszystkich
którym wyrządziłem zło
dlatego smutna jest moja dusza
życie moje
powinno zatoczyć koło
zamknąć się jak dobrze skomponowana sonata
a teraz widzę dokładnie
na moment przed codą
porwane akordy
źle zestawione kolory i słowa
jazgot dysonans
języki chaosu
dlaczego
życie moje
nie było jak kręgi na wodzie
obudzonym w nieskończonych głębiach
początkiem który rośnie
układa się w słoje stopnie fałdy
by skonać spokojnie
u twoich nieodgadnionych kolan
Panie, prosimy Cię, dopełniając niejako modlitwę poety. Ucz nas codziennie modlić się. Ożywiaj naszą wiarę, wlewaj nadzieję, potęguj miłość, abyśmy u schyłku naszego ziemskiego życia mogli przywitać Cię tymi najpiękniejszymi słowami: Ojcze nasz...
2 komentarze:
często modlimy sie niewiedząc co znaczy nasza modlitwa, nie wiemy jaką ma moc a wypowiadamy jej słowa. zdajemy sobie z tego sprawę dopiero jak naprawdę chcemy pomocy. pozdrawiam :D
dzięki Ci za tego bloga ;)
Prześlij komentarz