Zacznę tym razem dość nietypowo, bo od utyskiwania. Chociaż wszyscy mamy dość narzekań, wylewania swoich pretensji i żalów, to jednak drażni mnie rzeczywistość, którą odkrywam w sobie i innych. Mówimy, że Adwent jest czasem oczekiwania. Niektórzy dodają przymiotnik: radosnego. A ja jak na złość nie widzę ani tej radości, ani tego oczekiwania. Jest inaczej. Jeśli już na coś czekamy, to na święta, świąteczny stół, choinkę, prezenty. Ciekawe, dla ilu z nas ten kończący się już Adwent stał się okazją do przygotowania na śmierć? Czy to "radosne" przygotowanie nie odstręcza nas od istoty Adwentu, bo przecież tak trudno pogodzić nam radość ze śmiercią. Przypomina mi się tutaj pewna anegdota, o tym jak jeden z świątobliwych przemyskich biskupów odmawiał modlitwę do Anioła Stróża. Zawsze kończył ją w dość nietypowy sposób: "Strzeż duszy i ciała mego, zaprowadź mnie do żywota wiecznego - ale jeszcze nie dzisiaj. Amen." Podobno w tej modlitwie tkwił sekret jego długowieczności. Żarty żartami ale chyba jest w nas ciągłe dążenie do odwlekania tego, co wieczne, ostateczne.
Wczoraj byłem na pogrzebie. Zupełnie podobnym do innych. Zmarła była po siedemdziesiątce, miała całą listę chorób i trudności. Łącznie z tą, że w kwietniu pochowała swojego męża. I proboszcz w homilii zauważył ciekawą rzecz: "Wielkanoc przeżywali razem tu, na ziemi. A na Boże Narodzenie ona postanowiła wybrać się do niego." Może i nieco patetyczna metafora. Ale jest w niej jakaś moc, siła, która potrafi zburzyć powstały w naszych sercach i umysłach mur oddzielający nas skutecznie od wieczności. Żyjemy tak, jakby wszystko tu, na ziemi się kończyło. Tymczasem Jezus przyjdzie ku nam od strony wieczności.
Ostatnio jedna z moich uczennic skarżyła się, że niedzielna Msza święta trwała ponad godzinę. Odpowiedziałem: "Ale Ty będziesz biedna, gdy pójdziesz do nieba. Skoro nie potrafisz wytrzymać z Bogiem więcej niż godzinę, jak wytrzymasz całą wieczność?"
Była łyżka dziegciu na początek, niech będzie też trochę miodu na koniec. Widzę dzieci, które przez cały Adwent przychodzą na Roraty z papierowym sercem w dłoni. Na sercu każde wypisuje dobry uczynek i swoje nazwisko. Ktoś powie, że liczą na wylosowanie figurki. Ale ja myślę, że to one najlepiej przygotowały się na nadchodzące święta. Tak, jak umiały, jak mogły. Bo w końcu dobry uczynek wypisany na skrawku papieru to już jest jakiś konkret. Jakiś wdowi grosz wrzucony do skarbony Bożej miłości.
Przed nami wielkie antyfony. Jeszcze nie jest za późno, by oczekiwać Pana. On przyjdzie. Przyjdzie z pewnością. Pytanie tylko, czy zastanie przygotowaną gospodę mojego i Twojego serca, czy też pokażemy mu szopę i żłób, sami zająwszy się piękną zewnętrznością świąt.
2 komentarze:
piękne słowa... podziwiam Księdza. Na bloga natknęłam się dosyć niedawno. Ale czytając te wszystkie posty zauważyłam, że to nie są puste słowa, tylko pokryte jakimiś przydkładami.. :)
Wesołych Świąt, życzę Księdzu!
hm... no właśnie ..
Cały czas zastanawia mnie
w oparciu właśnie o to przygotowanie
na przyjście Chrystusa, nasza gotowość. Czyli, tak jakby zdamy
Panu Jezusowi relację z tego,jak
my przygotowaliśmy się na jego
przyjście, jak przeżyliśmy czas
adwentu, jakie owoce ,lub ich brak
jest w nas... i który mamy w gotowości oddać Panu..
czy może zastanie nas z pustymi rękami.. coraz mniej czasu..
nie wiem czemu,ale nie mogę po prostu nie mogę nie porównać tego do Sądu Bożego, w którym też zdamy
relację z naszego pobytu na ziemi..
Dlatego może Chrystus, w Boże Narodzenie przyjdzie do nas w Swej Chwale i zapyta :
" Kochasz mnie?" tak zwyczajnie..
Ciekawe co mu odpowiemy...
Mam nadzieję, że ta odpowiedź każdego z nas ,choćby w najmniejszym stopniu będzie
pozytywna .. i oby taka była ,
tego wszystkim życzę na te Święta i
tego życzę Księdzu :)
Przy okazji - świetny blog, przemyślenia.. czytam od niedawna.
Z Bogiem ,pozdrawiam !
Prześlij komentarz