Końcówka adwentu. Chwała Bogu, w naszej, polskiej rzeczywistości jest to czas, kiedy w kościołach roi się od ludzi poszukujących przebaczenia, pojednania z Bogiem. Przy konfesjonałach ustawiają się wielometrowe kolejki. Dla spowiedników to czas bardzo napięty, trudny, wymagający uwagi, cierpliwości, otwarcia się na penitentów. Nie jest to łatwe, bo wielokrotnie trzeba wchodzić w sytuacje bardzo różniących się od siebie ludzi. Trudno wejść w sytuację studenta, aby potem przejść do dziecka z podstawówki, staruszka, kobiety, którą porzucił mąż... Szczególnie trudne są te sytuacje, kiedy człowiek doświadcza własnej bezradności, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć, jak pomóc temu biednemu człowiekowi zza kratek konfesjonału. Ale paradoksalnie - właśnie te momenty są okazją do tego, żeby jeszcze raz uświadomić sobie własną niewystarczalność, żeby pewne sprawy zostawić Panu Bogu, nie chcieć załatwiać wszystkiego w Jego zastępstwie.
Penitenci też są różni. Ze wzruszeniem słucham spowiedzi pełnych wewnętrznego zaangażowania, kiedy ludzie nie boją się zderzyć z prawdą, nieraz smutną prawdą o nich samych, kiedy w sposób namacalny można stwierdzić, że właściwie przeżywają ten sakrament: wiedzą, że spotykają w nim Miłosiernego Ojca, który chce im podać rękę, przebaczyć, przytulić do serca. Często da się wyczuć postawę powinności, przyzwyczajenia. Idą święta, więc trzeba iść do spowiedzi. Brakuje jednak postawy miłości, szczerego żalu. I to trzeba zostawić Panu Bogu. Najczęściej jednak spotykam się ze strony penitentów z brakiem nadziei. Bo tyle razy już próbowali, że i tym razem na pewno się nie uda. I to jest najbardziej smutne. Człowiek, który nie ma nadziei jest człowiekiem najbiedniejszym z biednych. Spowiada się, prosi o przebaczenie, choć z góry zakłada, że tak naprawdę niczego to nie zmieni. I to trzeba oddać Temu, Który jest jedyną Nadzieją chrześcijanina.
Dla mnie to czas uczenia się ludzi. Staram się zrozumieć ich motywacje, ograniczenia, trudności. Nade wszystko staram się im mówić o Bożej miłości. Często widzę jak z zaskoczeniem słuchają o tym, że Bóg ich kocha, że ich szuka, że Mu na nich zależy. To smutne, że wielu ludzi nosi w swoim sercu wypaczony obraz Boga. Jest dla nich policjantem, kanarem, sędzią, katem... ale rzadko kochającym Ojcem. Może jest tak dlatego, że coraz częściej ziemscy ojcowie nie potrafią być ojcami i pokazać swoim dzieciom Jedyny Wzór ojcostwa?
Miłość nas rozumie... Miłość, która nie jest kochana... I krzyż Jezusa z krzyża: "Pragnę...". Bóg nas pragnie. Odkryć tę prawdę - czy to nie jest Boże Narodzenie?
Odkąd Jezus pokonał śmierć, żaden optymizm nie jest w Kościele przesadą /ks. Józef Tischner/
piątek, 23 grudnia 2011
czwartek, 23 czerwca 2011
I znów zmiany...
Sporo czasu minęło od ostatniego wpisu. Sporo też się wydarzyło. Ostatni rok zmienił mnie. Na pewno nie całkowicie. Ale czuję się jakiś inny. Trochę lepszy, trochę gorszy. Ale inny. Na pewno daje o sobie znać zmęczenie. Nie pragnę wiele. Lubię leżeć na trawie i patrzeć w niebo. Potrzebuję ciszy i zatrzymania się nad tym wszystkim, co się we mnie i wokół mnie dzieje. Na szaleństwo zakrawa przedstawianie tu tego wszystkiego, co się wydarzyło, dlatego wybiorę to, co najważniejsze.
27 lutego odszedł Tato. To było najtrudniejsze doświadczenie, jakie stało się moim udziałem w tym krótkim, bądź co bądź, życiu. Ale też czas niesamowitego rozwoju. Przez łzy i ból czułem mocno jak nigdy wcześniej obecność Kogoś, kto mnie prowadził. Wiem, że to był Pan. Z drugiej strony ta rana jest cały czas świeża. Mówi się, że czas leczy rany. W tym przypadku - albo tego czasu upłynęło za mało, albo to nieprawda. Nadal bardzo mi brakuje Taty. Tak zwyczajnie, po ludzku. Może nawet teraz bardziej niż wtedy, kiedy to się stało. Widzę wyraźnie, że jakaś część mnie jest już tam - po tamtej stronie życia. I choć mam wrażenie, że wiele jeszcze mnie tu czeka, to nieśmiało spoglądam tam, gdzie oprócz Boga i wszystkich świętych jest tak bliska mi Osoba. Jest i czeka.
Decyzją Księdza Arcybiskupa od 27 sierpnia obejmuję obowiązki wikariusza parafii katedralnej. Trzeba będzie zostawić wszystko, w czym się żyło - to, co dobre i to, co złe. Na pewno pojawi się niejedna łza. Żal będzie odjeżdżać, zwłaszcza, że mam wrażenie, iż to, co przez te trzy lata zasiałem zaczyna dopiero kiełkować. Z drugiej strony czekają mnie nowe: miejsca, ludzie, sytuacje. Zmiany są trudne, ale i twórcze. I to jest to, o co w tym chodzi. To jest droga.
Jutro wyjeżdżam na Oazę. Kolejną, ale zawsze nową. Długo czekałem na ten moment. A teraz, kiedy jest tuż, jestem pełen obaw. Przynajmniej nie grozi mi rutyna.
Pisanie przychodzi mi z coraz większym trudem. Bloga zaniedbałem zupełnie, sporo zachodu kosztuje mnie stały felieton w "Wieczerniku", zainspirowany tym właśnie blogiem. Ale, jak to mówią - trzeba iść dalej. Nawet, kiedy jest trudno.
Proszę o modlitwę.
27 lutego odszedł Tato. To było najtrudniejsze doświadczenie, jakie stało się moim udziałem w tym krótkim, bądź co bądź, życiu. Ale też czas niesamowitego rozwoju. Przez łzy i ból czułem mocno jak nigdy wcześniej obecność Kogoś, kto mnie prowadził. Wiem, że to był Pan. Z drugiej strony ta rana jest cały czas świeża. Mówi się, że czas leczy rany. W tym przypadku - albo tego czasu upłynęło za mało, albo to nieprawda. Nadal bardzo mi brakuje Taty. Tak zwyczajnie, po ludzku. Może nawet teraz bardziej niż wtedy, kiedy to się stało. Widzę wyraźnie, że jakaś część mnie jest już tam - po tamtej stronie życia. I choć mam wrażenie, że wiele jeszcze mnie tu czeka, to nieśmiało spoglądam tam, gdzie oprócz Boga i wszystkich świętych jest tak bliska mi Osoba. Jest i czeka.
Decyzją Księdza Arcybiskupa od 27 sierpnia obejmuję obowiązki wikariusza parafii katedralnej. Trzeba będzie zostawić wszystko, w czym się żyło - to, co dobre i to, co złe. Na pewno pojawi się niejedna łza. Żal będzie odjeżdżać, zwłaszcza, że mam wrażenie, iż to, co przez te trzy lata zasiałem zaczyna dopiero kiełkować. Z drugiej strony czekają mnie nowe: miejsca, ludzie, sytuacje. Zmiany są trudne, ale i twórcze. I to jest to, o co w tym chodzi. To jest droga.
Jutro wyjeżdżam na Oazę. Kolejną, ale zawsze nową. Długo czekałem na ten moment. A teraz, kiedy jest tuż, jestem pełen obaw. Przynajmniej nie grozi mi rutyna.
Pisanie przychodzi mi z coraz większym trudem. Bloga zaniedbałem zupełnie, sporo zachodu kosztuje mnie stały felieton w "Wieczerniku", zainspirowany tym właśnie blogiem. Ale, jak to mówią - trzeba iść dalej. Nawet, kiedy jest trudno.
Proszę o modlitwę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)